cud, miód i ultra "malina"

Dzięki Włodkowi, którego spotkaliśmy pod osiedlowym sklepem naszło mnie na truskawki. Ale jak! Zeszliśmy z P.  wszystkie okoliczne sklepy bo w naszym ulubionym już truskawek nie było- w ramach wieczornego spacerku ma się rozumieć  i nic. Nigdzie tych nieszczęsnych truskawek nie było :(

Ze smętną miną kupiłam w drodze powrotnej w Marcpolu 3 gruszki licząc ze zaspokoję swoją nie pohamowaną chęć zeżarcia jakiegoś owoca aż tu nagle w drugim sklepiku pod samym naszym domem, tym z którego korzystamy w ramach wyjątkowo nagłej potrzeby i raz na ruski rok,   wypatrzyłam koszyczek malin :)

Zatem ku mojej radości i szczęściu wrąbałam właśnie pół tego owego koszyczka i jest mi bardziej niż błogo.  Pierwsze malinki, którymi w tym roku się zajadałam. :) nie ma co-rychło w czas :) ale lepiej późno niż wcale. Były tak słodkie, że nawet nie trzeba było ich dosładzać.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz