Wegetariańskie parpadele

Szybkie i smaczne danie dla pań :)

Składniki:
-makaron parpadele
-ser kozi w kawałku
-ser plesniowy
-ser parmezan
-pomidorki cherry
-pomidory suszone
-czosnek suszony w płatkach
-dwa rodzaje oliwek
-kilka listków rucoli
-oliwa z oliwek


Przygotowanie:
Makaron gotujemy al dente. W między czasie dosłownie przez 2-3 minutki podsmażamy pomidorki cherry z płatkami czosnku suszonego i kilkoma listkami rucoli na pataleni na bardzo nie wielkiej ilości oliwy z oliwek. Do podsmażonych pomidorków,rucoli i  czosnku dodajemy drobno pokrojony ser pleśniowy, oliwki i pomidory suszone.

Nakładamy na nalerz ugotowany makaron i polewamy sosem jak wyżej.

Przed podaniem dania na tarce ścieramy parmezan i ser kozi którym posypujemy makaron z sosem.

Mozna udekorować przed podaniem natka pietruszki. Można też dodać kapary chociaż ja osobiście wolę bez :)

Wszystko skrapiamy solidną ilością oliwy z oliwek. Makaron musi być w niej skąpany.

Palce lizać :)

Dzień Zmarłych 2011

Dzień Wszystkich Świętych w tym roku będzie najsmutniejszym Dniem Zmarłych jakie do tej pory obchodziliśmy.

Czas wcale ran nie leczy jedynie przyzwyczaja do nieboecności bliskich bo ból i smutek towarzyszą mi od samego złego początku.

Tato, Dziadku i Babciu dla Was światełka.

jesiennie

Tegoroczna jesień przyniosła ze sobą wiele zmian. Nowa praca, sprzedaż samochodu i wiadomość o chorym lewym oku :(

Przy okazji rutynowych badań  medycyny pracy pani okulistka stwierdziła, że mam bardzo duże ciśnienie w lewym oku co świadczy prawie na pewno o poczatkach jaskry. Przepisała kropelki do stosowania 4 razy w miesiącu w celu zmniejszenia ciśnienia i  zahamowania ewentualneego zamknięcia sie czegoś tam :)

Zaordynowała kupienie dużych oprawek i szkieł korekcyjnych oraz obowiązkowe kontrole okulistyczne co trzy miesiące- jakbym miała mało innych kontroli...

Nie szczególnie jestem zachwycona ww biegiem rzeczy ale zdrowia sobie nie wybralam i mam jakie mam toteż nie pozostaje mi chyba nic innego jak jedynie się pogodzić z faktem o wlasnie takim stanie mojego wzroku.



Maria Duenas "Krawcowa z Madrytu"

Po raz kolejny zmuszona jestem dozować sobie przyjemność z czytania kolejnej fascynującej książki jaka wpadła w moje ręce.
Czytam kilka kartek dziennie bo boje się, że za szybko skończę a ponieważ wyjątkowo zżyłam się z bohaterami to odczuwam niepokój i smutek, że niebawem  cały ten blichtr i euforia jakiej doświadczam czytając książke poprostu znikną :( 
I mimo, że wiem, że jak zatęsknię to w każdej chwili będę mogła do Siry ( główna bohaterka ) wrócić i poprzeżywać to wszystko od nowa to jednak wiem, że nie będzie to juz to same podniecienie i ciekawość jaka mam w sobie teraz :)

Piękna kobieca książka. Życiowa i ku pokrzepieniu serc. Jak znalazł dla kobiet po przejsciach i poturbowanych inaczej chociaż miłośniczki historii Hiszpani też powinny być usatysfakcjonowane. Ja co prawda uważam, że jest to typowa literatura kobieca i amatorki większych wrażeń może ta opowieść nie przypaśc do gustu bo jest co tu dużo mówić momentami ckliwa. Ale baaaaaaardzo poruszająca i tym właśnie mnie ujęła :)

Po krótce:
Młoda utalentowana krawcowa Sira wyjeżdża z Madrytu w przededniu wojny domowej. Wraz z kochankiem udaje się do Maroka, mając nadzieję na lepsze życie. Tymczasem kochanek znika bez śladu, zostawiając kobietę w dramatycznej sytuacji, samą na obcej ziemi. Po licznych perypetiach Sira wraca do Madrytu i otwiera tam wytworne atelier mody damskiej. Europa stoi u progu II wojny światowej. Odtąd losy Siry splatają się z życiem postaci historycznych: byłego franksistowskiego ministra, jego ekscentrycznej kochanki, szefa brytyjskiego wywiadu. Za ich namową Sira podejmie się ryzykownej misji.
Świetna wartka narracja prowadzi nas do owianych legendą enkklaw kolonialnych w Afryce Północnej do promienieckiego Madrytu po zakończeniu wojny domowej i kosmopolitycznej Lizbony, pełnej szpiegów i uciekinierów i wielu wielu innych ciekawych zdarzeń, postaci, opisów...




Mela Verde

Piątkowy wieczór postanowiliśmy spędzić z naszymi zaprzyjaźnionymi sąsiadami.. Tym razem wybraliśmy się wspólnie do włoskiej restauracji Mela Verde która mieście się na ulicy Chmielnej w Warszawie.

Dla zainteresowanych kuchnią włoską wspomnę jedynie, że jest to jedna z najlepszych włoskich restauracji w Warszawie w jakiej miałam okazję jadać a jadałam w wielu :) Warto też pamiętać aby zrobić uprzednio rezerwację z uwagi na fakt, że jest to bardzo lubiana i ceniona restauracja i chcąc wejść i zjeść tak ot z ulicy możemy pocałować przysłowiową klamkę bo nie będzie wolnych stolików.

Nasze przystawki były przepyszne: zamówiliśmy bruschetty oraz carpaccio z wołowiny z parmezanem i rucolą. Dostaliśmy do tego świeżo wypieczone bułeczki bo Mela Verde ma swoją piekarnię więc pieczywo które podaję jest zawsze!!! kruchutkie i świezutkie.

Jako dania głowne otrzymaliśmy: mule w sosie pomidorowo czosnkowym, polędwicę krwistą oraz polędwicę w sosie z gorgonzoli. Każdy z nas zamówił też porcję ziemniaczków zapiekanych i zestaw sałatek.

Na deser ja pokusiłam się o tiramisu które musze przyznac troche mnie rozczarowało, P. szarlotkę z lodami a sąsiedzi Creme Brule :)

Cały wieczór raczylismy sie drinkami semi seco z martini :)


Po sytej uczcie postanowiliśmy przespacerować się Nowym Światem który jak na późną godzinę 00:30 pękał w szwach :) Wszędzie było tłoczno i gwarno ale to z pewnoscia z uwagi na ciepły weekend który był chyba ostatnim takim ciepłym weekendem września i nie chciałabym krakać ale coś mi się wydaję ze także ostatnim tego "jesienno-zimowego" lata :(

Do domu wrócilismy koło pierwszej syci i zmęczeni ale zmęczeni pozytywnie po miło spędzonym wieczorze.